Wstęp

Wszystko to zaczęło się nie w aucie, jak to miało miejsce w oryginale, ale w mieszkaniu z wielkiej płyty. W jednym z wielu innych, a jednocześnie jedynym tak wyjątkowym polskim post PRLowskim osiedlu, gdzieś na Gdańskim Przymorzu. To tu właśnie w jednym ze słynnych "Falowców" od urodzenia wychowuje się 17 letnia już Sandra Słowik.
Mieszkanie należało do jej babci która mieszkała z nią przez 12 lat jej życia. Potem kobieta przeszła na emeryturę i postanowiła spełnić wreszcie swoje największe życiowe marzenie, jakim było otworzenie wraz z przyjaciółką własnego ośrodka wypoczynkowego gdzieś na Helu. Stało się to możliwie, gdyż panie planowały to już od dawna. Uzbierały odpowiednie fundusze, wystarały się o dotacje z Unii... A poza tym babcia Zośka to wyjątkowo energiczna i tryskająca zdrowiem 60-latka, która jak sobie coś postanowi to musi to mieć!
No cóż, ale nie o niej ta historia. Ważne że kiedy się wyprowadziła mieszkanie pozostało na wyłączny użytek Sandry i jej rodziców. A że ci wiecznie w pracy nastolatka otrzymała nie tylko więcej przestrzeni mieszkalnej, ale też i tej osobistej. Owszem przez taką sytuację szybko musiała nauczyć się jak dbać samodzielnie o własne doraźne potrzeby. Jak podgrzać sobie zupę, ogarnąć mieszkanie, samemu odrobić lekcje... Ktoś obserwując z boku mógłby się oburzyć że zostawianie dziecka samemu w takim wieku (12+) to zupełny brak odpowiedzialności. Ale Sandra nadal miała bardzo dobre kontakty z rodziną i nie sprawiała im większych kłopotów. Więc jej ufali.
Jak na swój wiek potrafiła zachować się bardzo dojrzale. Wbrew temu co wydarzyło się we wczesnym dzieciństwie, kiedy to specjalnie pozostawiono ją rok dłużej w przedszkolu, gdyż według jej ówczesnych wychowawczyń nie była jeszcze gotowa na szkolne wyzwania. Była po prostu bardziej dziecinna i dużo wolniej przyswajała wiedzę. Z tegoż samego powodu szkołę zaczęła więc w wieku 8 a nie 7 lat, jak większość dzieci i teraz zamiast szykować się do drugiej klasy liceum, dopiero do niego zdała.

Dzięki temu poznała jednak Relkę, jak nazywała swoją najlepszą i jedyną przyjaciółkę Aurelię. Wspólnie zaplanowały naukę w liceum plastycznym w Gdyni. Dziewczyny trafiły na siebie już w pierwszej klasie podstawówki, a prawdopodobnie nie stałoby się tak gdyby Sandra poszła do szkoły o czasie. Połączyła je wspólna ławka, miłość do sztuki, bliskie sąsiedztwo, fakt że obie są jedynaczkami i w ogóle jakaś taka podobna energia. Stały się dla siebie jak siostry, których nie miały i właściwie nie wyobrażały już sobie zupełnie życia bez siebie. Nie raz wyjeżdżały więc na wspólne wakacje, brały udział w konkursach plastycznych, wymykały się nad morze na sekretne plenery i razem przeżywały wiele innych mniej lub bardziej pozytywnych przygód. Tak więc nie było mowy że pójdą do innych szkół. Zwłaszcza że już teraz planują swoją przyszłość nie gdzie indziej jak na Gdańskim ASP.
No i obie mieszkają oczywiście w jednym ze słynnych Falowców. Brzydkich, źle się kojarzących, wręcz straszących okolicę betonowych klocach. Ale to jednocześnie tak wyjątkowe miejsce że nie zamieniłyby go na nic innego. Z tych najdłuższych w kraju blokach o kształcie fali mają bowiem blisko dosłownie wszędzie. Do wielkiego parku, do sklepów, na stadion. A z centrum Gdańska, a także z Sopotem i Gdynią łączy je wszechobecna komunikacja miejska - tramwaje, autobusy, SKM. Obie zresztą uważają że to zdecydowanie najlepsza część miasta, bo na wschodzie ostatnie zabudowania na Stogach do plaży dzieli jeszcze spory kawał drogi. Natomiast tutaj nie dość że morze tuż za wspomnianym parkiem, to jeszcze mnóstwo fajnych miejsc do imprezowania. No i rzut beretem do Sopotu.

I ten widok za oknem! Może nie lazurowe wybrzeże, ale park i morski horyzont z oddali to coś co powinno zazdrościć im co najmniej pół Polski.
Same mieszkania też zresztą niczego sobie. Małe, niskie, betonowe, ale jeśli nie znałeś lepszego sposobu na zamieszkanie to te 3 mini pokoje z kuchnią i balkonem będą w zupełności wystarczające. Zimą centralne ogrzewanie, nie jak węglowe piece w starych kamienicach czy nawet domach jednorodzinnych. A latem rozwiązanie rodem z południowych kurortów - czyli wejścia do mieszkań z otwartych tarasów, a nie smutnych, ciemnych klatek schodowych. Niektórzy co prawda narzekają że to nie do naszego klimatu. Że zimą za zimno, a lata też przecież nie za długie. No i że ogólnie sąsiedztwo tam nie za ciekawe. Wielu wręcz odradza przeprowadzki tutaj. Ale Sandra i Amelia i tak wiedzą swoje...





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1. Gdzieś w Trójmieście...

W kilku słowach...